16 February 2014

Relacji z Penangu część druga


Pierwsze co ciśnie mi się na usta to – GORĄCO!!!!! Muszę, że Bangkok w porównaniu z George Town to pestka :-) Pamiętam, że i trzy lata temu nie było łatwo, ale wtedy byliśmy mniej więcej miesiąc później (w połowie marca) i lało prawie codziennie. Teraz mają tu od miesiąca suszę, co nie jest naturalne w tej części świata, trawniki są pożółkłe, rośliny nie wyglądają najlepiej, temperatura sięga +35 C a że jesteśmy nad morzem, jest też bardzo wysoka wilgotność i są chwile, że nie ma czym oddychać. Staramy się więc wstawać wcześnie i rozpoczynamy nasze spacer koło 8.00 rano, kiedy jest jeszcze zupełnie przyjemnie. Po 10.00 robi się wilgotniej i zdecydowanie goręcej a w południe ucinamy sobie sjestę, bo ciężko się zachwycać tym co nas otacza, kiedy żar leje się z nieba, człowiek ocieka potem i ciężko zebrać myśli. Za to popołudniami choć nadal gorąco, to jednak już słońce nie praży i można sobie znów pospacerować, zwłaszcza przy nabrzeżu jest miła bryza od morza.
A co do kulinariów, to nadal królują u nas zupy! Wydaje mi się, że poprzednim razem w ferworze odkrywania potraw umknęły nam one nieco uwagi. To znaczy jedliśmy je ,ale nie zwracaliśmy aż takiej uwagi na ich rodzaje i smaki. Szczególnie zasmakowała nam zupka lekko kwaśna, mocno pikantna, której składniki wybiera się samemu z całego wachlarza możliwości. Palce lizać!
Noszę w kieszeni nowe wydanie przewodnika po lokalnych kulinariach. Jest to rodzaj małej broszury, z jednej strony mapa miasta i opisy najbardziej popularnych tutejszych dań, a na drugiej cała lista tych specjałów (ok. 30), wraz ze zdjęciami oraz adresami miejsc, w których można tych rzeczy popróbować. Pamiętam, że trzy lata temu spróbowaliśmy praktycznie każdego z tych dań, teraz już tak kurczowo nie trzymamy się mapy i wybieramy raczej to co nam szczególnie smakowało. Poszperałam też trochę w internecie i odkryliśmy kilka nowych (a w zasadzie starych) miejsc, gdzie trudno o wolny stolik, że się tak wyrażę. Każdy ma tu swoją specjalizację (nie mówię oczywiście o restauracjach, które oferują szersze menu) i co za tym idzie staje się też swojego rodzaju mistrzem w tym co robi. No bo jeśli ktoś przez 30 lat przygotowuje na przykład kleik ryżowy, który nazywa się „congee” (pisałam o nim ostatnim razem i wspominam i teraz bo wracaliśmy do tego starszego pana kilka razy, tak pyszną zupę robi) to w pewnym sensie staje się mistrzem w tym wąskim zakresie. Ma swoje stałe grono klientów i pewny zarobek, pod warunkiem, że utrzymuje świetny poziom swojego dania. A że konkurencja na tym polu tutaj jest niemała, więc ci słabsi, którzy się nie przykładają i to co podają odstaje od oczekiwań, tacy szybko stracą klientów i będą musieli zwinąć interes. Bo oni (w przeciwieństwie do wielu restauracji na przykład w Krakowie) żyją tu nie z turystów, którzy przyjdą raz a potem pojadą sobie gdzie indziej, lecz właśnie z lokalnej ludności, która przychodzi masowo i codziennie i pocztą pantoflową podają sobie namiary na najlepsze miejsca. I może właśnie to jest tajemnicą tego, że w tej części świata można świetnie zjeść prawie wszędzie. Do pana od kleiku, który ma marne 2 plastikowe stoliki na środku bardzo ruchliwej targowej ulicy, ustawiają się od świtu kolejki. Bardzo lubię go obserwować, jak z uśmiechem pracuje i nie zatrzymując się ani na chwilkę kroi i sieka wkładkę do zupy (wszystko co daje prosiak – od ozora po flaczki i chrupiącą skórkę) a jego pomocnica (córka?) nalewa zupę i podaje klientom. I tak kilka godzin non stop. I nie on jeden ma taką pasję. Poszliśmy pewnego dnia do innego pana, który robił zupki wegetariańskie i on tak samo, bez chwili spoczynku kroił i siekał, gotował makaron i wontony, jakby podrygując w rytm swojej pracy, nieustannie uśmiechnięty. Aż przyjemnie jest zjeść jedzenie przygotowane przez takich ludzi.
Ale czas na nas, to już koniec naszego tygodnia na tej wyspie, wracamy do Bangkoku by zaraz udać się dalej...

This will be our last entry from Penang. We fly back to Bangkok. The weather has been extremely hot, even the locals are complaining. They had no rain for about a month and everything is bone dry and dusty. The daily temperatures have gone as high as 35 C. We try and get up early, go for our breakfast which is invariably rice porridge, roti canai or some such. After we have shopped for our daily ration of fruit on our local market. Although we bought a weekly bus pass we are inclined to do a lot of walking especially around Little India and the Old Colonial Quarter. We the bus it back to the hotel to rest up during the hottestv hours of the day before heading out for an evenig meal. This time we have tried a lot more local soups and I must say they are really very good. There are dozens of food courts and coffee shops where you will find stalls selling a large variety of soups, mostly with noodles of different types either with meat, seafood or plain vegeterian. You find that a stall holder only specialaises in one or two different types of soup or other dishes. It is great watching them cook, as they do it with so much passion and pride, and you can normally tell which are the best stalls because of the amonut of locals eating there and none of them will break the bank.
We found a little stall on our local market where a guy and possibly his doughter, sell rice porridge (congee). It seems he has been doing it for many many years. He has two small tables with half a dozen stools in front of his stall and two large steeming pots of the rice mixture. The other ingredients are: finely chopped pork, crackling, pigs' tongue and other intestines. Over that he pours a ladelfull of steeming hot rice porridge, his doughter sprinkles a handful of chopped spring onions a dash of pepper and soy. You sit at the table and eat is as the market bustles around you. All this for the magic price of about 75p.
Our second visit to Penang has been as successfull as the first and well worth suffering the heat and humidity.

Dwie bardzo smaczne zupki - "curry mee" i "lam mee" (mee - to po malajsku makaron) / Two very tasty soups we had one day for lunch - curry mee and lam mee (mee means noodles)



I świetna wegetariańska zupka - wanton mee, na śniadania / A very tasty vegeterian soup for one of our breakfasts


I nasze odkrycie - lekko kwaśna zupa "Hakka yong tau fu", rewelacja!!! ? Great spicy and sour soup! Hakka yong tau fu :-)


A składniki do powyższej zupki wybiera się samemu, a wybór jest spory - patrz poniżej :-) ? The ingredients for the soup everybody choses on his/her own, and there is plenty of choice :-)


No i nie obeszło się bez kuchni Nyonya - pyszna rybka  w sosie obowiązkowo z ryżem/ and a great Nyonya dish - with fish


I nie mogliśmy się oprzeć kuchni indyjskiej - oto pyszne thali w dwóch wersjach ? We obviously coudn't resist some more Indian food - below two versions of thali




No comments:

Post a Comment